26 marca 2014

I can't remember to forget you #1.

Śliski materiał podrażnił lekko mój policzek, gdy z trudem przekręciłem głowę na bok. Bolała mnie niemiłosiernie i ciążyła jak wór cegieł, ponadto moje gardło było wysuszone niby Sahara w środku lipca, co oznaczało jedno. Mianowicie, znów musiałem zawędrować po szkole do baru Szalonego Steve'a i topić smutki w kieliszku, który z miesiąca na miesiąc stawał się coraz głębszy. Na szczęście leżałem na czymś miękkim, więc najprawdopodobniej udało mi się powrócić do domu jako tako w jednym kawałku. To poważny wyczyn, zasługujący na oklaski, naprawdę. 
Rozchyliłem powieki, pozwalając  przytłumionemu światłu słonecznemu bezkarnie wcisnąć się w szpary pomiędzy rzęsami. Syknąłem cicho, gdy promienie uderzyły z całą mocą w tęczówkę. Byłem taki biedny, skacowany i kompletnie niezdatny do życia! Shh, cicho, to wcale nie moja wina. Swoją drogą dziwne, iż nie pamiętam nic z poprzedniego wieczoru. Co takiego się stało?
Moje nieco mętne spojrzenie powędrowało w kierunku upierdliwego okna, którego to najwyraźniej zapomniałem zasłonić. Kolejna dziwna sprawa, albowiem mój pokój na ogół pogrążony jest w półmroku. Ciężkie kotary pozostają stale zasunięte.
Momentalnie struchlałem, gdyż z parapetu gapiła się na mnie para wielkich, żółtych ślepi.
- Aaargh!  - wydarłem się, poderwawszy do siadu i wierzgnąwszy nerwowo nogami. Wszystko to skutkowało tym, iż z rozpędu przywaliłem i tak już błagającą o litość głową  w szafkę, umiejscowioną tuż nad łóżkiem. 
Zaraz. Skąd wzięła się tutaj ta szafka? Nie przypominam sobie, bym był aż takim masochistą i powiesił ją w takowym miejscu. Ale mniejsza.
Zostawiając w spokoju rozważanie na temat niespodziewanego pojawienia się dodatkowego wyposażenia w sypialni, uniosłem drżące dłonie i potarłem nimi oczy, chcąc pozbyć się z nich pozostałego cienia snu. Następnie znów ostrożnie skierowałem wzrok tam, gdzie ledwie chwilę wcześniej dojrzałem owe przerażające COŚ. Oczywiście tym razem zabezpieczyłem się na wypadek ewentualnego ataku, wyciągając przed siebie pięści. Niech wie, że ze mną nie ma żartów!
Było tam dalej, patrząc się na mnie bezczelnie, mrucząc niby odkurzacz na najniższych obrotach i dokładnie oblizując sobie łapkę zwinnym różowym języczkiem. 
Kot. 
Wielki, paskudny, czarny kocur, o gałach koloru podłej żółci, niby u jakiegoś bazyliszka. Ciarki przeszły mnie na sam jego widok. Potęgował to jeszcze fakt, iż ja nie wiem do cholery, skąd wziął się tu ten zwierz. I szafka. I, jak właśnie zauważyłem, kompletnie inna tapeta na ścianach. Zniknęło również moje zawalone przeróżnymi rzeczami biurko, po uprzątnięciu którego bez wątpienia znalazłaby się Atlantyda. A także worek treningowy, zawieszony dotąd w kącie. 
Co tu się dzieje?! Czyżbym całkiem zwariował po pijaku i urządził jakiś generalny remont, kupił kota? No dobra, byłem zalany w sztok, ale chyba nie aż tak... Oby.
Niepokoiło mnie coś jeszcze. Nagle zacząłem odczuwać podejrzany ból w dolnych partiach ciała. Jak się też zorientowałem, byłem nagi.
- Witaj. Już wstałeś? Najwyższa pora, płochliwy kotku - posłyszałem głęboki, męski głos, na dźwięk którego przeraziłem się jeszcze bardziej. Z trwogą zwróciłem głowę w kierunku drzwi. Bałem się tego, co tam ujrzę.
A ujrzałem najpiękniejszego faceta świata. Chyba umarłem i poszedłem do nieba... Umięśniony, ale nie jakoś przesadnie, co podkreślał dodatkowo opinający jego ciało podkoszulek. Czarny, tak samo jak długie włosy nieznajomego, sczepione niedbale w kitkę na czubku głowy. Ach, mógłbym wsunąć w nie palce i rozplątać je, a następnie bawić się nimi, czesać niby perukę czy też niepokorną lalkę... Marzenie.
"Dobra, Sasuke, ogarnij! Koniec zachwytów!", skarciłem się w myślach, usiłując skupić je na kluczowej w tej chwili sprawie, którą należało wyjaśnić niezwłocznie. 
- Co ja tutaj robię? - wykrztusiłem, zdumiony faktem, iż mój głos nie odmówił posłuszeństwa. To byłoby całkiem na miejscu, biorąc pod uwagę iście żałosną i bardzo krępującą sytuację, której właśnie stałem się częścią. 
Nie ma to jak siedzieć nago w łóżku kompletnie obcego, a ponadto sporo starszego gościa, z niepokojącym bólem tyłka i zaczątkami amnezji. Naprawdę, bardziej stoczyć się chyba nie mogłem. Powinienem już chyba zacząć domyślać się co zaszło, prawda?
- Jesteś jakimś zboczeńcem? Pedofilem? Postanowiłeś się zabawić i wsypałeś mi coś, dziadku? - syknąłem o wiele bardziej napastliwie, odzyskując swój zwyczajowy rezon i spinając nerwowo mięśnie barków. Ów nasuwające się wkurwienie pogłębiał jeszcze lekki,  kpiący uśmieszek, wpełzający akuratnie na powabne usta mężczyzny. 
- Odpowiesz? A może w myślach już ćwiartujesz mnie na kawałeczki i owijasz się moimi jelitami niczym szalikiem, skurwielu?! - nie przestając się pieklić, cisnąłem w jego kierunku pierwszą rzeczą, która znalazła się w zasięgu ręki. Poduszką. O tak, to go zabije, pff. Zwłaszcza, że nie trafiłem. 
Miałem dziką ochotę wyskoczyć z łóżka i zrobić coś temu typowi, wciąż gapiącemu się na mnie bez cienia skrępowania. Łatwo mu się wyluzować, on był na wygranej pozycji; kompletnie odziany i wiedzący, co tu się kurwa dzieje. Z kolei ja... No cóż, grunt, że miałem kołdrę, którą owinąłem się chwilę wcześniej jak naleśnik, chcąc chronić swoje ciało przed tym wzrokiem. Brr, jeszcze chwila, a gotowym pomyśleć, iż on widzi przez materiał... Uśmiecha się tak lubieżnie.... Brr!
- Naprawdę nic nie pamiętasz? - odezwał się w końcu, zakończywszy swą wypowiedź głośnym, przeciągłym westchnięciem, w którym dało się wychwycić tony czegoś na kształt... Smutku? Wydawał się być silny, a zarazem kruchy, samotny. Ów samotność była doskonale wyczuwalna, oplatała go niby delikatna pajęczyna przylegająca do skóry.
- Nie, powinienem? - prychnąłem donośnie, dając upust kumulującej się we mnie irytacji. Wzięła się ona najprawdopodobniej właśnie z owej niepamięci, bowiem przerażała mnie myśl o tym, co my mogliśmy robić... Co prawdopodobnie robiliśmy...
Długowłosy pokręcił głową, przygryzając swoją dolną wargę leciutko zaostrzonym kłem, upodabniającym go do uroczego wampirka.
- Nie jestem żadnym zboczeńcem czy psycholem. Nic od ciebie nie chcę. Nie mam prawa cię tu zatrzymywać, nawet nie spróbuję. Wczoraj trochę mnie poniosło, a ty przysiadłeś się do mnie w barze. Byłeś niczym światełko w spowijającym mnie zewsząd mroku. Chcę, żebyś wiedział, że...
Nie dałem mu dokończyć. Nie chciałem słuchać wyjaśnień tego człowieka, nie chciałem mieć z nim już nic wspólnego. 
Mówił prawdę. Dał mi odejść.


———————— ● ————————


Witajcie, moi mili. Zjawiam się tu po wielu miesiącach, pokornie błagając o wybaczenie. Wiem, że porzuciłam bloga bez słowa, mimo tego, iż obiecałam kontynuację opowiadań. Po prostu... W moim życiu ostatnio wiele się działo, mam problemy z laptopem (napisanie czegokolwiek to męka), wena mi uciekła, na domiar złego zapomniałam też maila przypisanego do ów konta. Tak, brawa dla mnie!
Aczkolwiek widzicie, zjawiam się tu znów, tym razem z nową siłą. Mogę zapewnić, iż choć dłuższy czas nic u Was nie komentowałam (zwłaszcza u Ciebie, Teki!), to wszystko na bieżąco czytałam. :3

Powyższe opowiadanie ma już niezły zapasik rozdziałów, więc się nie obawiajcie. Myślę, że przypadnie Wam do gustu. Opiera się luźno o fabułę "Naruto", ale jedynym podobieństwem są imiona postaci.
Jeśli ktoś chce, bym go powiadamiała, niech koniecznie wspomni mi o tym w komentarzu, zostawiając adres bloga, numer gg lub adres e-mail!

Przy okazji, zapraszam Was wszystkich na mojego bloga na temat kultury Japonii. 
Adres: http://poznaj-japonie.blogspot.com/

Pozdrawiam. :3


3 października 2013

Akuma hantā #2.

    ‒ Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Powiedz mi, że żartujecie.
    Clary wbiła roziskrzone spojrzenie spojrzenie zielonych, kocich tęczówek w swojego chłopaka, przysiadając po turecku w nogach łóżka. Łokcie oparła na skrzyżowanych kolanach, starając się pohamować chęć uniesienia głosu. Miała świadomość faktu, iż powinna być dla Jace'a wsparciem, a nie karcić go niby nieposłuszne dziecko, przybierając mentorski ton. Z nich dwojga to on był tym mądrzejszym, bardziej doświadczonym, zaprawionym w jatkach z demonami w rolach głównych. Ona z kolei wciąż pozostawała swego rodzaju adeptką. Szkoliła się pilnie (no, zazwyczaj), aczkolwiek do osiągnięcia miana pełnoprawnego Nocnego Łowcy musiała przejść jeszcze lata praktyki. Pozostali uczyli się swoistego dla Nefilim fachu właściwie odkąd postawili swój pierwszy krok.
    ‒ Daj spokój, MAMO, przecież nic się nie stało ‒ Alec prychnął donośnie z rogu pomieszczenia, momentalnie wywołując w Clary chęć ciśnięcia w jego kierunku czymś bardzo ciężkim. 
    Między nią i Alekiem panowały znacznie cieplejsze stosunki niźli swego czasu. Czarnowłosy przestał żywić niemoralne uczucia względem jej Jace'a, związał się natomiast z pewnym czarownikiem, Magnusem Bane'm. Stanowili chyba najbardziej niedobraną parę świata. Alec w podziurawionych jeansach, stosunkowo nieśmiały, spokojny. Bane z kolei preferował krzykliwe, dziwaczne stroje, przejawiał zamiłowanie do urządzania w swojej posiadłości hucznych przyjęć z niewiadomej okazji, na które spraszał wszelkie istoty nie z tej ziemi, był również wybuchowy oraz nadużywał brokatowej kredki do oczu. Ach, no i co najważniejsze, miał osiemset lat, ale kto by się tym przejmował, skoro zachował wygląd młodego człowieka? 
    ‒ Może i nie, ale mogło. Jako Nocni Łowcy mogliście chociaż starać się zachować odrobinę rozsądku. Nie pomyśleliście, że wasze pseudozabawne potyczki z wampirami w hotelu Dumort mogą prowadzić do zerwania Przymierza? ‒ dziewczyna nie dała się zbyć, uparcie drążąc temat. Czasami chciała być taka, jak siostra Aleca, Isabelle. Potrafiła przemówić tym dwóm idiotom do rozumu samą siłą perswazji.  Zawsze idealna, biegająca na pięciocalowych szpilkach, z gibkim ciałem obleczonym w eleganckie suknie. Wzór do naśladowania.
    ‒ Szczerze to nie, nie pomyśleliśmy ‒ odparł beztrosko Jace, najwyraźniej nie podzielając obaw Clary. Rozparł się swobodnie na poduszkach, posyłając jej płomiennie spojrzenie, od którego mimowolnie poczuła falę gorąca zalewającą jej ciało. Ów chłopak był dla niej niemalże wszystkim, skoczyłaby za nim w ogień, ponadto niezwykle silnie na nią oddziaływał, co uwidaczniało się w purpurowych rumieńcach wstępujących nieskrępowanie na policzki. 
    Najchętniej przyciągnęłaby do siebie blondyna, wiążąc jego wspaniale wykrojone usta w namiętnym pocałunku, ale nie mogła zdobyć się na to przy Aleku. Bądź co bądź, ciemnowłosy mógł zareagować na ich wybuch uczuć w różnoraki sposób. Najpewniej wyszedłby bez słowa z pomieszczenia, chociaż równie dobrze mógł miotnąć sztyletem w zielonooką, a to nie skończyłoby się dla niej szczególnie szczęśliwie. 
    Poderwała się niezgrabnie z łóżka, podchodząc do okna. Wyjrzała na zewnątrz, oparłszy się o drewnianą framugę. Powoli wstawał świt, bladoróżowa łuna zajaśniała nad horyzontem, oświetlając gmachy wieżowców Manhattanu. Instytut, nad którym pieczę sprawowali Nocni Łowcy, umiejscowiony był w starym, odrestaurowanym kościele. Żaden Przyziemny tudzież osoba wyklęta nie mógł przekroczyć jego bram, co stanowiło swoistą ochronę przed niepożądanymi gośćmi. 
    Dziewczyna bardzo chętnie przeniosłaby się tutaj na stałe, aczkolwiek jej matka, Jocelyn, była temu kategorycznie przeciwna. Nie mogła znieść myśli, iż jej córka znalazłaby się w zasięgu rąk Jace'a dwadzieścia cztery godziny na dobę. 
    ‒ Co ty właściwie robisz? ‒ zza pleców dobiegły ją słowa młodego Waylanda, kierowane najwyraźniej w kierunku speszonego Aleca. Ciemnowłosy starał się ukryć przed przyjacielem skrawek pergaminu, po którym zawzięcie skrobał od przeszło kwadransa.
    ‒ Odejdź!
‒ No nie bądź taki, pokaż! - Jace nie czekał na specjalne pozwolenie; zamiast tego bezceremonialnie wydarł świstek z zaciśniętych dłoni purpurowego na twarzy Lightwooda. ‒ Co my tu mamy? 
 "Oczy Twoje w mroku jaśnieją, 
Nie stłumione nawet leśną knieją,
Włosy ciemne niczym skrzydło kruka,
Chyba miłość do serca mego puka!" ‒ przeczytał na głos, wyraźnie powstrzymując cisnący się na jego usta wybuch wesołości. 
‒ Świetnie, stary. Magnusowi się spodoba ‒ wykrztusił z trudem, poklepując po ramieniu wyraźnie zdołowanego Aleca.  
‒ Zrobisz karierę w tej branży! - kontynuował, po czym parsknął szaleńczym śmiechem, nie mogąc dłużej się opanować.



———————— ● ————————

Witam. :3 Oto i przed Wami kolejny rozdział, tym razem wyjątkowo niemal w terminie. 
W następnym tygodniu jako przerywnik dodam one shot'a na podstawie Kuroshitsuji. Jakieś życzenia co do parringu? Może dla odmiany Alois x Claude albo Undertaker x Grell, hm? :3
Teki ‒ owszem, słowo "akuma" oznacza demona, ale cały tytuł przetłumaczyć można jako "Łowcy Demonów", a tym właśnie zajmują się Nefilim z serii "Dary anioła".  ^-^ Ponadto dziękuję Ci za wyłapanie błędów, przecinki to moja pięta achillesowa.
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. <3

24 września 2013

Akuma hantā #1.

Seria z dedykacją dla Ani.


    Krew. Rdzanosłony odór krwi unosił się w powietrzu, pochłaniając wszelakie inne wonie niczym gąbka. Cisza niemal wibrowała w uszach, kalecząc pozostającą w bezczynności błonę bębenkową Nocnego Łowcy. Wyostrzone zmysły chłopaka rejestrowały czyjąś obecność w odległości około osiemdziesięciu jardów od niego, co mimowolnie napawało go niepokojem.
    – Alec? To ty? – syknął pod nosem, szybkim ruchem odgarniając z czoła pukiel jasnych włosów i dźwigając się z trudem na nogi. Wytężając pozostałe mu siły sięgnął po wysuwającą się z kieszeni stelę. Chwycił ją pewnie w dłoń i przytknął czubek do skóry, kreśląc Iratze na swym przedramieniu. Stela chwilowo zajaśniała, a skóra momentalnie wygoiła się, dzięki działaniu runy leczącej.
    Jace Wayland wyprostował się i powiódł oczyma, starając się dojrzeć coś poza wciskającą się w czaszkę ciemnością. Na Anioła, pchanie się w sam środek kryjówki wampirów było chyba najgłupszą rzeczą, jaką do tej pory zrobili, chociaż oczywiście blondyn nie byłby sobą, gdyby dostrzegał jedynie negatywne skutki. Bądź co bądź, mała jatka z krwiopijcami była idealną rozrywką na spokojną, sobotnią noc. Zawsze lepsze to, aniżeli bezczynne tkwienie w Instytucie. 
    Chłopak zacisnął palce na rękojeści rzeźbionego serafickiego noża, wyciągniętego szybko zza pasa.
    –  Ithuriel – szepnął, a ostrze momentalnie eksplodowało oślepiająco jasnym ogniem. Jace ruszył do przodu, ostrożnie stawiając kroki i omijając plugawe resztki kończyn. Widok był doprawdy odrażający, aczkolwiek na nim nie robił szczególnego wrażenia. Przez lata walki z demonami i innymi szatańskimi pomiotami rodem z otchłani piekielnej zdążył się w pewien sposób zahartować. 
    Ni stąd, ni zowąd, jego uszu dobiegł cichy jęk, brzmiący niby wydany przez zranione zwierzę. Bez zawahania znacznie przyspieszył, ślizgając się na czarnych plamach krwi.
    Ubiegł całkiem sporo, rozgarniając ciemność ramionami, błądząc dookoła czujnymi oczami i skupiając swoje zmysły na jednym konkretnym celu - zdążyć. Ziarno niepokoju kiełkowało w nim i pęczniało, zatruwając organizm. W końcu naprzeciw zamajaczyło nikłe światełko, które z każdym krokiem przybierało na intensywności i wielkości. 
    Blondyn wpadł pędem do okrągłej salki, skąpanej w blasku świec. Sklepienie zawieszone było stosunkowo wysoko, a wypolerowana podłoga z marmuru emanowała chłodem. W samym centrum pomieszczenia stał gigantyczny ołtarz z onyksu, powleczony ciemną draperią. Dookoła tkwiło kilkoro wampirów, niby zastygłych podczas jakiejś dziwnej procesji. Gdy jeden z Dzieci Nocy nieznacznie się przesunął, Jace dojrzał coś, co sprawiło, iż mimowolnie się zachwiał.
    Na ołtarzu spoczywał blady Alec, cały naznaczony  dziwacznymi, krwawymi runami. Nad nim pochylał się Raphael Santiago, przywódca tutejszych pijawek. Ślepia tegoż osobnika jarzyły się jakimś zatrważającym obłędem, jego kły natomiast z każdą sekundą coraz bardziej zbliżały się do szyi nieruchomego chłopaka.
    Nocny Łowca nie miał wiele czasu. W mgnieniu oka uniósł nóż i rzucił się do przodu, nacierając na wampira i pozostałych pobratymców. Furia sprawiła, że mimo, iż w bezpośrednim starciu ciężko było pokonać Dziecko Nocy, młody Wayland zdołał je znacznie osłabić. Siekł ostrzem raz po raz, nie zważając na nic. Liczyło się tylko to, by Alexander był cały. Nic innego.
    Wycieńczony walką jasnowłosy miał świadomość zbliżającej się porażki. Jedynym wyjściem z sytuacji byłoby natychmiastowe wyciągnięcie Aleca na zewnątrz. Już świtało, toteż żaden z wampirów nie odważyłby się wyściubić nosa spoza budynku. 
    Nagle czas jakby stanął w miejscu. Nie wiedzieć kiedy Jace chwycił swego nieprzytomnego przyjaciela, podciągając go na barki i rzucił się w sam środek wrzawy. Słychać było trzask odrywanych kończyn, jęki bólu, wrzaski pełne goryczy, przekleństwa...
    Chłopak nie zapamiętał nic więcej. Ostatnią zarejestrowaną myślą było "udało mi się", chwilę przed tym, nim zemdlony osunął się na chodnik przed siedzibą wampirów, a tuż obok niego runął Alec. Słońce wychyliło się zza chmury. Byli bezpieczni.

 ———————— ● ————————

Przepraszam, przepraszam, przepraszam! ._. Po tej niemalże dwumiesięcznej nieobecności zasługuję na obdarcie mnie żywcem ze skóry. Powodów zniknięcia jest kilka. Po pierwsze, początkowo miałam lenia i kompletny zastój twórczy. Po drugie, gdy już chciałam coś opublikować, okazało się, że zapomniałam hasła na bloga, brawa dla mnie. ;_; Gdybyście wiedzieli, ile ja się nerwów najadłam... Dziś całkiem przypadkiem wygrzebałam skądś to hasło i oto jestem, pokornie błagając o wybaczenie. *^* Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zajrzy. 
Przez ten czas zrobiłam sobie niezły zapasik opowiadań. Jak być może zauważyliście, usunęłam prolog "Nawrócenia". Powód? Podczas robienia formatu dysku szlag trafił całą skończoną serię. Póki co nie mam siły zaczynać wszystkiego od podstaw. 
Opublikowany dziś materiał opiera się na serii "Dary anioła". Postanowiłam ją nieco zmodyfikować. Myślę, że zostanę w tych klimatach na dłużej. Poza tym, szykuje się seria z Kuroshitsuji. :3 Co Wy na to?
Pozdrawiam i jeszcze raz bardzo przepraszam. ;_;

2 sierpnia 2013

One shot — Immortal. Sebastian x Ciel.

    Dzień powoli chylił się ku zachodowi, barwiąc niebo istną feerią. Przydymione żółcie, pomarańcze i szkarłaty nęciły oko. Wszystko razem prezentowało się niczym paleta malarza lubującego się w ciepłych kolorach. 
    Drobny, anemicznie chudy chłopiec spoglądał przez okno, spokojnym gestem odgarniając z czoła zbłąkany kosmyk ciemnoszarych włosów. Poprzez swą wyjątkowo sztywną postawę uchodzić mógł za marmurową rzeźbę o idealnych proporcjach, która wyszła spod dłuta prawdziwego mistrza kunsztu. Owego obrazu dopełniała mlecznoblada cera bez najlichszej choćby skazy.
    Po ubiorze młodzieńca znać było arystokratyczne pochodzenie. Pod granatową marynarką z najlepszego gatunkowo jedwabiu znajdowała się koszula, a jej śnieżna biel wręcz oszałamiała. Krótkie spodenki kończyły się idealnie nad sięgającymi kolan skarpetkami. Drobne dłonie, spowite w rękawiczki, przyozdabiały dwa pierścienie rodowe. Prawe oko przysłaniała czarna opaska.
     Sebastianie! Przyjdź tutaj  spomiędzy warg tkwiącego przy oknie wypłynął szept tak cichy, iż równie dobrze uchodzić mógł za trzask ognia w kominku. Żaden śmiertelnik nie byłby w stanie usłyszeć ów dźwięku.
    Rozkaz nie pozostał jednak bez odezwu. Już po chwili w komnacie zabrzmiały tony stukania do drzwi i skrzypnięcie zawiasów.
     Paniczu?
    Sebastian Michaelis. Osoba w każdym calu doskonała, zarówno biorąc pod uwagę jego aparycję, jak i zachowanie. Mało komu wiadomym było, że mężczyzna ten był demonem, plugawą istotą z czeluści piekła. Karmił się niewinnymi duszyczkami, mamiąc swoje ofiary obietnicą początkowego ziszczenia się ich marzeń. Zawiązywał z nimi cyrograf, którego podstawowy warunek stanowiło, iż po wykonaniu danego zadania zapłatą demona będzie wyssanie życia ze zleceniodawcy. 
    Ciel Phantomhive, w brutalny sposób pozbawiony rodziców i szczęścia, bez najmniejszego zawahania przystał na układ z szatańskim pomiotem. Sprowadził go ze sobą do rodzinnego Londynu, mianując swoim wiernym na dobre i złe lokajem. Od tamtej pory byli nierozłączni.
     Jestem znużony, Sebastianie  odparł leniwie chłopiec, odwracając się w stronę sługi i starając się powstrzymać chęć zlustrowania go spojrzeniem. Trudno było zaprzeczyć, mężczyzna wręcz emanował urokiem. Przypominał tym drapieżny kwiat, który nęci niewinne owady pięknymi kolorami i zapachem, by ostatecznie zamknąć wokół nich swój kielich i w spokoju skonsumować posiłek. 
    Lokaj bez słowa podszedł do Ciela, zabierając się za przebieranie go w nocny strój. Z nikłym, nieco drwiącym uśmiechem raz po raz przejeżdżał dłonią po bladej skórze panicza, wywołując w nim drżenie, którego ten nie zdołał w porę maskować. 
    Ich relacje były dość trudne do określenia, albowiem w młodym arystokracie bliskość demona wzbudzała istną burzę. Niekiedy musiał doprawdy wysilić się, by nie wpleść palców w oszałamiające słodkim zapachem kruczoczarne włosy Sebastiana. Pragnął poczuć ciężar jego warg na swoich.
    Ciel miał pewne powody do przypuszczania, iż Michaelis kpi sobie z niego bezczelnie. Niejednokrotnie zdarzało się mu celowo prowokować Phantomhive'a do zarzucenia wiecznie sztywnej postawy i odsłonięcia części swych prawdziwych uczuć.
    Skamieniałe, zimne niczym lód serce chłopca zajęte było przez demona od dawna. Wmawiał sobie, że to wszystko powodowane jest wyłącznie kiełkującą w nim nienawiścią, która w końcu zapłonie istnym ogniem.
    Sebastian ukląkł; jego twarz znalazła się idealnie wprost drobnej buźki szarowłosego. Wyciągnął ku niemu dłoń odzianą w nieskalaną rękawiczkę, delikatnie zsuwając przepaskę z prawego oka chłopca. Ten zaś powoli rozchylił powieki.
    Owe oko okazało się być całkowicie fioletowe, skrzące się jakimś wewnętrznym światłem. W centrum, zamiast tęczówki, znajdował się pentagram. Stanowił on istotny symbol, wiązał ze sobą pana i jego sługę z piekieł.
     Długo jeszcze masz zamiar mnie dręczyć? Powtarzam, że chce mi się spać  zamruczał lekko podirytowany Phantomhive, postępując krok do tyłu i umykając w ten sposób przed drażniącymi jego kruche ciało dłońmi lokaja. Nie czekając, aż zostanie zaniesiony, szybko znalazł się w łóżku, podciągając pierzynę pod samą brodę. Udawał, iż nic się nie stało, ale miał świadomość faktu, iż nie zdoła oszukać demona.
     Coś jeszcze, mój panie?  ciszę rozdarł cichy, przesycony leciutkim rozbawieniem głos. Michaelis zbliżył się do spoczywającego panicza, mierząc go głębią swych burgundowych ślepi. Na jego pełnej tajemnic, zagadkowej twarzy wypisane było pytanie, pewien rodzaj niemej prośby.
     Odejdź, nie jesteś mi potrzebny ‒ rzekł szarowłosy. Nie chciał się ugiąć, nie przed nim. Nigdy.
     Yes, my lord.
    Przekorny, plugawy syn diabła w ułamku sekundy znalazł się cal od twarzy przerażonego, ale i zaprawionego dozą fascynacji Ciela. Nim ten zdążył choćby zaprotestować, poczuł na swych ustach chłodne, odrobinę wilgotne wargi demona.
    Sebastian ostrożnie przysiadł na łóżku, unosząc chłopca ku sobie. Cieszył się, czując, iż ów zaczyna nieco nieporadnie odpowiadać na pocałunek. Ich języki zgrały się ze sobą w rytmicznym tańcu namiętności, a drżące dłonie niepewnie błądziły po ciałach, badając siebie wzajemnie, poznając się poprzez dotyk. Liczyła się tylko ta chwila, tylko oni. Młody arystokrata rozkoszował się tym niespodziewanym doznaniem, sam nie wiedząc, co tak właściwie się wydarzyło.
    Śpij, mój paniczu.
    Nie wiedzieć kiedy, wszystko ustało. Zniknął lokaj piękny niczym anioł ciemności, zniknął dzierżony przez niego świecznik. Pozostał jedynie rozdygotany hrabia i delikatny, słodki zapach pożądania unoszący się w powietrzu.


———————— ● ————————

No i w końcu udało mi się coś tutaj dodać. Myślałam, że nigdy nie zabiorę się za pisanie, dokuczał mi brak weny. Ponadto ostatnio mam trochę problemów prywatnych, które raczej nie rokują powodzeniem w tworzeniu, toteż przepraszam za jakość powyższego shota. Pisany był na podstawie anime "Kuroshitsuji". Jeśli ktoś go nie oglądał, gorąco polecam. *w*
Witam nowych czytelników: Teki, Chikusho i Alys. Nawet nie wiecie, jak motywują mnie Wasze komentarze. <3
Zakochałam się w tym arcie. Cieeeeelu. *u*


24 lipca 2013

One shot — Szmaciana lalka.

    – Zostaw mnie, proszę...
    – Zamknij się! – wysoki, barczysty mężczyzna o czarnych lokach pchnął znacznie drobniejszego od siebie, blondwłosego chłopaczka na ścianę i przycisnął do niej jego twarz, zaśmiewając się okrutnie. W końcu dokonać miało się to, na co czekał tak długo. W nieskończoność mamił swoją małą marionetkę, która dziś przyszła do niego całkowicie posłuszna, niezdolna do tego, by zaprotestować. 
    – R-raphael...
– Powiedziałem ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnął czarnowłosy, z szaleństwem w oczach odwracając go do siebie i sięgając dłońmi do jego delikatnej szyi, na której je zacisnął. 
– Ostrzegam cię, jeden ruch, a pożałujesz – wysyczał z dziką satysfakcją, unosząc kolano i szybkim ruchem wymierzając mocny cios w krocze jasnowłosego. Ów natychmiast zgiął się wpół, reagując jękiem bólu.
    Raphael popchnął go brutalnie na lodowatą kamienną posadzkę i stanął nad nim w rozkroku, emanując żądzą i ciskając gromy roziskrzonymi oczyma. Andy przeniósł ciężar ciała na drżące dłonie i z wysiłkiem usiłował odsunąć się. Wiedział, że na ma szans na wymknięcie się oprawcy. Tutaj dopełni się jego gorzki los, jakikolwiek on by nie był. 
    Brunet syknął z wściekłością i chwycił leżący obok zwinięty dotąd bicz, który rozprostował z trzaskiem. Zakręcił szybko prawym nadgarstkiem i smagnął swą ludzką lalkę po gołych pośladkach. Jego ofiara zawyła żałośnie, wciąż starając się znaleźć drogę ucieczki. Jasnowłosy powoli doczołgał się do ceglanej ściany i przycupnął w kącie, zakrywając opuchniętą od płaczu twarz drżącymi, posiniałymi dłońmi. Był zbyt znękany, by żywić choćby cień nadziei na to, iż zdoła jakoś uniknąć brutalnego gwałtu. Bardziej niż ból fizyczny paraliżował go fakt, iż kochany, dobry Raphael nagle zmienił się w jego osobisty koszmar. Andy zrobiłby dla niego dosłownie wszystko, wystarczyłoby jedno słowo... Aż do tego czasu. Teraz bał się człowieka, za którym jeszcze chwilę temu skoczyłby w ogień. To pokazywało, jak bardzo mogą mylić pozory. Dla młodego chłopaka było to niczym cierń wbity wprost w jego serce. 
    Oprawca spokojnie odpiął sprzączkę od paska i zsunął spodnie wraz z markowymi bokserkami. W społeczeństwie znano go jako elegancką, ogólnie szanowaną osobę, spokojnego dyrektora dużego przedsiębiorstwa. Na jego wizerunku nie ciążyła najdrobniejsza, najbardziej nikła nawet rysa. 
    Patrząc z stoickim opanowaniem na przyszłą ofiarę, sięgnął dłonią do swojej męskości i przejechał kilkakrotnie wzdłuż trzonu. Zatrzymał palce na główce i delikatnie zsunął skórę z żołędzia, oblizując wargi niczym ropucha, szykująca się właśnie do przełknięcia wyjątkowo tłustej muchy. Zaczął onanizować się nieco szybciej, a jego męska duma powoli unosiła się do góry. Koszuli pozbył się już dawno, toteż teraz stał całkiem nagi, podobnie jak Andy, ku któremu zaczął się zbliżać. Młody chłopak, widząc to, desperacko wcisnął się w lodowatą ścianę, łapiąc spazmatycznie powietrze. Gdyby miał w sobie trochę więcej siły woli, spróbowałby zaprotestować, aczkolwiek cały duch walki uleciał z niego, pozostawiając pustą, nic nie wartą skorupę zwaną ciałem. Czuł się tak upokorzony, że nie dbał już o to, czy wyjdzie z owej konfrontacji żywy. Biorąc pod uwagę zamiłowanie do sadyzmu wymalowane w oczach Raphaela, można by poddawać to w wątpliwość. 
    – I jak, dziwko? Podoba ci się to małe przedstawienie? – zaśmiał się gardłowo i bezlitośnie czarnowłosy, po raz ostatni głaszcząc swoje przyrodzenie i pokonując w dwóch susach odległość dzielącą go od blondyna. Szybkim ruchem złapał go za głowę, zaciskając dłonie niczym imadło i z obrzydliwym, świdrującym w uszy jękiem wbił się swą męskością w jego usta. Ten szarpnął się do tyłu, trafiając naznaczonymi krwistymi pręgami od bicza plecami w róg pomieszczenia. Z oczu popłynęły mu strumyczki gorących łez, zaczął dławić się gwałtownie, nie mogąc złapać oddechu. Jego kat uniósł stopę i ulokował ją na kroczu chłopaka, mocno przyciskając, co doprowadzało wijącego się pod nim do nieziemskiej wprost męki. Czuł twarde jak skała przyrodzenie w gardle, ale nie był w stanie uciekać. 
    – Liż to, suko! 
    Słysząc wypowiedziane ociekającym jadem głosem polecenie, Andy posłusznie zaczął błądzić językiem wokół powoli pęczniejącego organu. Udało mu się zacząć oddychać nosem, co stanowiło ogromny postęp. W myślach zaczął błagać niebiosa o śmierć, modlił się żarliwie i szczerze, błagania jednak pozostawały bez najlżejszego echa. Był skazany na łaskę i niełaskę osoby niegdyś miłowanej, która teraz stała się najgorszym koszmarem. 
    Nie miał pojęcia, jak długo Raphael znęcał się nad nim, używając sobie na jego młodym ciele. Czuł się tak upokorzony, jak jeszcze nigdy. Oprawca był nienasycony, gwałcił go od nowa, od nowa, raz po raz. Stawianie jakiegokolwiek oporu było bezcelowe i natychmiast karane kilkoma solidnymi smagnięciami biczem.
    W końcu brunet zlitował się nad nieszczęsnym, omdlałym z bólu Andy'm. Z szerokim, iście psychopatycznym uśmiechem chwycił jego blond czuprynę i poderżnął mu gardło, gasząc nikły płomyczek życia.


———————— ● ————————

Witam. Wiem, że dopiero co dodałam prolog, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie wstawić tu również tego shota. Pisany w napadzie doprawdy wieelkiej psychozy. Na pewno ma mnóstwo błędów stylistycznych i interpunkcyjnych (cholerne przecinki, grr), ale póki co brak mi bety. Mam nadzieję, że komuś się spodoba. *w*