24 września 2013

Akuma hantā #1.

Seria z dedykacją dla Ani.


    Krew. Rdzanosłony odór krwi unosił się w powietrzu, pochłaniając wszelakie inne wonie niczym gąbka. Cisza niemal wibrowała w uszach, kalecząc pozostającą w bezczynności błonę bębenkową Nocnego Łowcy. Wyostrzone zmysły chłopaka rejestrowały czyjąś obecność w odległości około osiemdziesięciu jardów od niego, co mimowolnie napawało go niepokojem.
    – Alec? To ty? – syknął pod nosem, szybkim ruchem odgarniając z czoła pukiel jasnych włosów i dźwigając się z trudem na nogi. Wytężając pozostałe mu siły sięgnął po wysuwającą się z kieszeni stelę. Chwycił ją pewnie w dłoń i przytknął czubek do skóry, kreśląc Iratze na swym przedramieniu. Stela chwilowo zajaśniała, a skóra momentalnie wygoiła się, dzięki działaniu runy leczącej.
    Jace Wayland wyprostował się i powiódł oczyma, starając się dojrzeć coś poza wciskającą się w czaszkę ciemnością. Na Anioła, pchanie się w sam środek kryjówki wampirów było chyba najgłupszą rzeczą, jaką do tej pory zrobili, chociaż oczywiście blondyn nie byłby sobą, gdyby dostrzegał jedynie negatywne skutki. Bądź co bądź, mała jatka z krwiopijcami była idealną rozrywką na spokojną, sobotnią noc. Zawsze lepsze to, aniżeli bezczynne tkwienie w Instytucie. 
    Chłopak zacisnął palce na rękojeści rzeźbionego serafickiego noża, wyciągniętego szybko zza pasa.
    –  Ithuriel – szepnął, a ostrze momentalnie eksplodowało oślepiająco jasnym ogniem. Jace ruszył do przodu, ostrożnie stawiając kroki i omijając plugawe resztki kończyn. Widok był doprawdy odrażający, aczkolwiek na nim nie robił szczególnego wrażenia. Przez lata walki z demonami i innymi szatańskimi pomiotami rodem z otchłani piekielnej zdążył się w pewien sposób zahartować. 
    Ni stąd, ni zowąd, jego uszu dobiegł cichy jęk, brzmiący niby wydany przez zranione zwierzę. Bez zawahania znacznie przyspieszył, ślizgając się na czarnych plamach krwi.
    Ubiegł całkiem sporo, rozgarniając ciemność ramionami, błądząc dookoła czujnymi oczami i skupiając swoje zmysły na jednym konkretnym celu - zdążyć. Ziarno niepokoju kiełkowało w nim i pęczniało, zatruwając organizm. W końcu naprzeciw zamajaczyło nikłe światełko, które z każdym krokiem przybierało na intensywności i wielkości. 
    Blondyn wpadł pędem do okrągłej salki, skąpanej w blasku świec. Sklepienie zawieszone było stosunkowo wysoko, a wypolerowana podłoga z marmuru emanowała chłodem. W samym centrum pomieszczenia stał gigantyczny ołtarz z onyksu, powleczony ciemną draperią. Dookoła tkwiło kilkoro wampirów, niby zastygłych podczas jakiejś dziwnej procesji. Gdy jeden z Dzieci Nocy nieznacznie się przesunął, Jace dojrzał coś, co sprawiło, iż mimowolnie się zachwiał.
    Na ołtarzu spoczywał blady Alec, cały naznaczony  dziwacznymi, krwawymi runami. Nad nim pochylał się Raphael Santiago, przywódca tutejszych pijawek. Ślepia tegoż osobnika jarzyły się jakimś zatrważającym obłędem, jego kły natomiast z każdą sekundą coraz bardziej zbliżały się do szyi nieruchomego chłopaka.
    Nocny Łowca nie miał wiele czasu. W mgnieniu oka uniósł nóż i rzucił się do przodu, nacierając na wampira i pozostałych pobratymców. Furia sprawiła, że mimo, iż w bezpośrednim starciu ciężko było pokonać Dziecko Nocy, młody Wayland zdołał je znacznie osłabić. Siekł ostrzem raz po raz, nie zważając na nic. Liczyło się tylko to, by Alexander był cały. Nic innego.
    Wycieńczony walką jasnowłosy miał świadomość zbliżającej się porażki. Jedynym wyjściem z sytuacji byłoby natychmiastowe wyciągnięcie Aleca na zewnątrz. Już świtało, toteż żaden z wampirów nie odważyłby się wyściubić nosa spoza budynku. 
    Nagle czas jakby stanął w miejscu. Nie wiedzieć kiedy Jace chwycił swego nieprzytomnego przyjaciela, podciągając go na barki i rzucił się w sam środek wrzawy. Słychać było trzask odrywanych kończyn, jęki bólu, wrzaski pełne goryczy, przekleństwa...
    Chłopak nie zapamiętał nic więcej. Ostatnią zarejestrowaną myślą było "udało mi się", chwilę przed tym, nim zemdlony osunął się na chodnik przed siedzibą wampirów, a tuż obok niego runął Alec. Słońce wychyliło się zza chmury. Byli bezpieczni.

 ———————— ● ————————

Przepraszam, przepraszam, przepraszam! ._. Po tej niemalże dwumiesięcznej nieobecności zasługuję na obdarcie mnie żywcem ze skóry. Powodów zniknięcia jest kilka. Po pierwsze, początkowo miałam lenia i kompletny zastój twórczy. Po drugie, gdy już chciałam coś opublikować, okazało się, że zapomniałam hasła na bloga, brawa dla mnie. ;_; Gdybyście wiedzieli, ile ja się nerwów najadłam... Dziś całkiem przypadkiem wygrzebałam skądś to hasło i oto jestem, pokornie błagając o wybaczenie. *^* Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zajrzy. 
Przez ten czas zrobiłam sobie niezły zapasik opowiadań. Jak być może zauważyliście, usunęłam prolog "Nawrócenia". Powód? Podczas robienia formatu dysku szlag trafił całą skończoną serię. Póki co nie mam siły zaczynać wszystkiego od podstaw. 
Opublikowany dziś materiał opiera się na serii "Dary anioła". Postanowiłam ją nieco zmodyfikować. Myślę, że zostanę w tych klimatach na dłużej. Poza tym, szykuje się seria z Kuroshitsuji. :3 Co Wy na to?
Pozdrawiam i jeszcze raz bardzo przepraszam. ;_;