24 lipca 2013

One shot — Szmaciana lalka.

    – Zostaw mnie, proszę...
    – Zamknij się! – wysoki, barczysty mężczyzna o czarnych lokach pchnął znacznie drobniejszego od siebie, blondwłosego chłopaczka na ścianę i przycisnął do niej jego twarz, zaśmiewając się okrutnie. W końcu dokonać miało się to, na co czekał tak długo. W nieskończoność mamił swoją małą marionetkę, która dziś przyszła do niego całkowicie posłuszna, niezdolna do tego, by zaprotestować. 
    – R-raphael...
– Powiedziałem ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnął czarnowłosy, z szaleństwem w oczach odwracając go do siebie i sięgając dłońmi do jego delikatnej szyi, na której je zacisnął. 
– Ostrzegam cię, jeden ruch, a pożałujesz – wysyczał z dziką satysfakcją, unosząc kolano i szybkim ruchem wymierzając mocny cios w krocze jasnowłosego. Ów natychmiast zgiął się wpół, reagując jękiem bólu.
    Raphael popchnął go brutalnie na lodowatą kamienną posadzkę i stanął nad nim w rozkroku, emanując żądzą i ciskając gromy roziskrzonymi oczyma. Andy przeniósł ciężar ciała na drżące dłonie i z wysiłkiem usiłował odsunąć się. Wiedział, że na ma szans na wymknięcie się oprawcy. Tutaj dopełni się jego gorzki los, jakikolwiek on by nie był. 
    Brunet syknął z wściekłością i chwycił leżący obok zwinięty dotąd bicz, który rozprostował z trzaskiem. Zakręcił szybko prawym nadgarstkiem i smagnął swą ludzką lalkę po gołych pośladkach. Jego ofiara zawyła żałośnie, wciąż starając się znaleźć drogę ucieczki. Jasnowłosy powoli doczołgał się do ceglanej ściany i przycupnął w kącie, zakrywając opuchniętą od płaczu twarz drżącymi, posiniałymi dłońmi. Był zbyt znękany, by żywić choćby cień nadziei na to, iż zdoła jakoś uniknąć brutalnego gwałtu. Bardziej niż ból fizyczny paraliżował go fakt, iż kochany, dobry Raphael nagle zmienił się w jego osobisty koszmar. Andy zrobiłby dla niego dosłownie wszystko, wystarczyłoby jedno słowo... Aż do tego czasu. Teraz bał się człowieka, za którym jeszcze chwilę temu skoczyłby w ogień. To pokazywało, jak bardzo mogą mylić pozory. Dla młodego chłopaka było to niczym cierń wbity wprost w jego serce. 
    Oprawca spokojnie odpiął sprzączkę od paska i zsunął spodnie wraz z markowymi bokserkami. W społeczeństwie znano go jako elegancką, ogólnie szanowaną osobę, spokojnego dyrektora dużego przedsiębiorstwa. Na jego wizerunku nie ciążyła najdrobniejsza, najbardziej nikła nawet rysa. 
    Patrząc z stoickim opanowaniem na przyszłą ofiarę, sięgnął dłonią do swojej męskości i przejechał kilkakrotnie wzdłuż trzonu. Zatrzymał palce na główce i delikatnie zsunął skórę z żołędzia, oblizując wargi niczym ropucha, szykująca się właśnie do przełknięcia wyjątkowo tłustej muchy. Zaczął onanizować się nieco szybciej, a jego męska duma powoli unosiła się do góry. Koszuli pozbył się już dawno, toteż teraz stał całkiem nagi, podobnie jak Andy, ku któremu zaczął się zbliżać. Młody chłopak, widząc to, desperacko wcisnął się w lodowatą ścianę, łapiąc spazmatycznie powietrze. Gdyby miał w sobie trochę więcej siły woli, spróbowałby zaprotestować, aczkolwiek cały duch walki uleciał z niego, pozostawiając pustą, nic nie wartą skorupę zwaną ciałem. Czuł się tak upokorzony, że nie dbał już o to, czy wyjdzie z owej konfrontacji żywy. Biorąc pod uwagę zamiłowanie do sadyzmu wymalowane w oczach Raphaela, można by poddawać to w wątpliwość. 
    – I jak, dziwko? Podoba ci się to małe przedstawienie? – zaśmiał się gardłowo i bezlitośnie czarnowłosy, po raz ostatni głaszcząc swoje przyrodzenie i pokonując w dwóch susach odległość dzielącą go od blondyna. Szybkim ruchem złapał go za głowę, zaciskając dłonie niczym imadło i z obrzydliwym, świdrującym w uszy jękiem wbił się swą męskością w jego usta. Ten szarpnął się do tyłu, trafiając naznaczonymi krwistymi pręgami od bicza plecami w róg pomieszczenia. Z oczu popłynęły mu strumyczki gorących łez, zaczął dławić się gwałtownie, nie mogąc złapać oddechu. Jego kat uniósł stopę i ulokował ją na kroczu chłopaka, mocno przyciskając, co doprowadzało wijącego się pod nim do nieziemskiej wprost męki. Czuł twarde jak skała przyrodzenie w gardle, ale nie był w stanie uciekać. 
    – Liż to, suko! 
    Słysząc wypowiedziane ociekającym jadem głosem polecenie, Andy posłusznie zaczął błądzić językiem wokół powoli pęczniejącego organu. Udało mu się zacząć oddychać nosem, co stanowiło ogromny postęp. W myślach zaczął błagać niebiosa o śmierć, modlił się żarliwie i szczerze, błagania jednak pozostawały bez najlżejszego echa. Był skazany na łaskę i niełaskę osoby niegdyś miłowanej, która teraz stała się najgorszym koszmarem. 
    Nie miał pojęcia, jak długo Raphael znęcał się nad nim, używając sobie na jego młodym ciele. Czuł się tak upokorzony, jak jeszcze nigdy. Oprawca był nienasycony, gwałcił go od nowa, od nowa, raz po raz. Stawianie jakiegokolwiek oporu było bezcelowe i natychmiast karane kilkoma solidnymi smagnięciami biczem.
    W końcu brunet zlitował się nad nieszczęsnym, omdlałym z bólu Andy'm. Z szerokim, iście psychopatycznym uśmiechem chwycił jego blond czuprynę i poderżnął mu gardło, gasząc nikły płomyczek życia.


———————— ● ————————

Witam. Wiem, że dopiero co dodałam prolog, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie wstawić tu również tego shota. Pisany w napadzie doprawdy wieelkiej psychozy. Na pewno ma mnóstwo błędów stylistycznych i interpunkcyjnych (cholerne przecinki, grr), ale póki co brak mi bety. Mam nadzieję, że komuś się spodoba. *w*